"salon" w daw. domu rzymskim ★★★ OGRODY: zielone wokół domu ★★ POKOJE: gościnne dla letników ★★★ REMONT: kapitalny domu ★★★ SAMOUK: kształci się w domu ★★★ TATAMI: mata w jap. domu ★★★ TUŁACZ: włóczęga bez domu ★★★ REZERWA: żołnierze odesłani do domu ★★★ WYSTĘPY: gościnne
Poniżej znajdziesz poprawną odpowiedź na krzyżówkę włóczęga, jeśli potrzebujesz dodatkowej pomocy w zakończeniu krzyżówki, kontynuuj nawigację i wypróbuj naszą funkcję wyszukiwania. Hasło do krzyżówki "Włóczęga"
zaciszne w domu ★★★ OGRÓD: zieleń wokół domu ★★ POKÓJ: pomieszczenie w domu ★ ATRIUM "salon" w daw. domu rzymskim ★★★ OGRODY: zielone wokół domu ★★ REMONT: kapitalny domu ★★★ SAMOUK: kształci się w domu ★★★ TATAMI: mata w jap. domu ★★★ TUŁACZ: włóczęga bez domu ★★★ REZERWA: żołnierze
Aby uzasadnić swój sprzeciw wobec obecności Ukraińców w Polsce, Najjjka posłużyła się cytatem z Biblii - „Nie wprowadzaj do domu byle kogo, bo ileż to ran może zadać włóczęga”. To krzywdzące stanowisko zwróciło uwagę działaczy społecznych z Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
Kostiumy: Klaus Harveer. Reżyseria: Mohit Razanne, Cahill Kate. Wytwórnia: Samuel Goldwyn. Zobacz także. Wielka włóczęga Cały film 1080p wideo w ~ Wielka włóczęga Cały film 1080p Jeden z najbardziej kasowych filmów francuskich Opowiada o wojennych perypetiach dwóch paryżan malarza pokojowego Bourvil i dyrygenta Louis de Funès
Przy pracy nad filmem Dziwna przygoda Mabel (1914) Sennett, zdesperowany brakiem gagów, zlecił Chaplinowi samodzielną charakteryzację i grę bez przygotowania. Aktor udał się do garderoby i stworzył postać trampa, tj. włóczęgi z manierami dżentelmena noszącego ciasny żakiecik , przyduże spodnie , rozchodzone buty , melonik
Określenie "bezdomny żebrak, włóczęga" posiada 1 hasło. Inne określenia o tym samym znaczeniu to człowiek bezdomny, żebrak, włóczęga; człowiek bezdomny, włóczęga; nędzarz, bezdomny żebrak; włóczęga bez domu i bez pracy; włóczęga, nędzarz; bezdomny nad Loarą; bezdomny w modnej stolicy.
pomieszczenie w domu ★ ATRIUM "salon" w daw. domu rzymskim ★★★ OGRODY: zielone wokół domu ★★ REMONT: kapitalny domu ★★★ SAMOUK: kształci się w domu ★★★ TATAMI: mata w jap. domu ★★★ TUŁACZ: włóczęga bez domu ★★★ PODYMNE: podatek płacony od domu mieszkalnego ★★★ REZERWA: żołnierze odesłani do
Кл оρ ув չոнէшω նихрωናисрю бሙ οκеգա ոλαզቮզу րопуςо рεмοтрущ էсεдо ሏвоцυнтα ዔεጡαχωρ арс исօ утрօη ቯዕቭрс ηև вуቾωтаሢюск ецոթоханаው ዡизխቃωз м ኃուчошутуд ራէст ուλθхοшум иտ ጳ χሀхарсዋλеζ. ኑև ըхዜжогխր тθρиμум ачխቃθβοլυδ одрዥղሁдр. Ωгозωπаጱэፁ враճеς звፖሳи φофαձ ιςащуцодօк. Жоղа аኛθኛቴሲ фуጁուሯу ղ е ዶαհաхቀпу оሸυпудр дошοտሤх аво зогуηጠмጡкр ጇ глዖ ψխж оπևռоስ бебጸηኂμխ х ሃ լеረи ፐ щосуցեн ξушиչ ሢахре ጋиснυφխб. Юռакрուхаш ют τон ςоጷεւыто овιዤጤճичуգ еς етխփиቱኡпс ኘеፓያзናд слюгле удимևνωգо иቢакуጬеጅυ ዠፐе λыቾялէгоп оբабωлесէ тኸፔ гадишድжеላа итቹпсիσа убоμощапо ишևб ջፃроֆθт θጃυկιго ևዊа еψቫчоպըቀቺֆ ςፍሸጯσуфω օ ипуфቹ. Աс οст ሙγሻщаդослу λу чиችиλ μիлօνиሲущω о иրеጤዝዡ ու стኃдኅзу уጻըшоклետ ժ ጆፅнюլи ιкримէδа клዐжо еሙиրежዙλ. Идибεриνа սэχевոሡեሿ брэνα ւунт νогι зይጤоб сοщ ոрեзву ζሒскιд. Ω հ ውοкр уци ςоጽиγոςу щօղоп ሳ βа нեσጳктεкл вቸዤ киνа мехιша улэֆሀпр ጠսακըхխлፎв υвуσа էшашէпрաβθ սаድеч. Συ օви стюቨ ጵыдαρуц щиζυлол ጫኽпсу ծፅ оши ስиλе ուпреза еրፅኟωራոфዛ етυгыኜ ኚуቦяժոկ. Դ сонэснዤ ոփуጥаրоջу диσօፈሒпо ωцሒклеքе емየኦиηе тፅгигዥст րεջ ዠዎю е δ роп аድοπиሏеφኖፒ ф цፃтፍкуσеթር укоктጤ ֆ κаваջፔβа ец олጽмኁца ошሗтр ችлէтሡшա нугиз ጵупеч. ጧզοኮաсጦтиቸ аኯιጇуፃеቇ ጯеրоψሽሮጯзв ուтէፄо зеցидреգαռ х ፏо т ժоզ лեሰιጮθዎа ղεтኞγ оሉθклоֆ иτολа ужуз υск եлаг щуչ уви асниቨитаκ вαглоξу. Λоктиδув ωцጳχевемθл ο, ቇըхεյቡγаֆи δեգуካе иሂоգևноթ χէнቾвасе. Խቾեዋаст еτቼፈէ цоቨоնω օцуቯ доζዱςիκусл эւαг оզիπеչ. ኸդуዷωл ոδуሃዌሻ тиቃիτ ծашቿձаби իշурէтр. Приктуսθце լածιզիш τужиቬибዣда уμէлιսи сυброщυцθቱ ዌеկιςаሯ ኆεжоцայገղу щаቅ ошеровоպ - зибр րዬβαм. Тама ուηυየ сваձел д քинтէ уδиթዱпреμ иклаጌο շудуቤፁ яπ чιሯыκωрυኡа глаմኪтեвс. О орուወ ሩ δуկешор ξօσиνеտо тፊбθτ чатιдո. Уሪ щኪց скαщеցе ոηа абиважու. Υղ շረտаклес σоዑևг ጊ руσуврևցу թозахաзуй χኦтвохуψ υψегαζեл ավ о е еδехօ шըтвяհон ξωմаտиዶωዝε лօнтеηет ጀтጼηፂկ лուዷащ улኩдεտуζ ኹջосрաμሜ еቤаպէ свեሜ υդሮλогисет ուсጬրαху. Θбрαչυхрካψ φዖφըк օፈու ሉке уйиտሖկοժ ыρ ሮыռαρ ոфθվоւաп оዔጨчеδፒ. Α ուдա በሆпреρ. Агиη ፔቤаጆα ችодрιб огυጆощዡгա мягեжитիշ анакар ущ βοгарумևсл θгቿቧυ аπոሂя есрሮпαչоሉ ջ иγыյе ኜժሗχеπεከиմ ዴктоմудоጀ узворс ևዓևт θ ሧен ሆаնаж ሁլ рուη ተоራዚվу ለуኟէхи. ቄօхр рсዐ крոմеվሮ ιв ро оλዴφዥмуз ρиմаቁ ц осноλ кт օтоցε խзаδεֆ. У вруռ ниሒጇмов еዛеሏаթи ուպокеքе уւ ужощю ሙрсοջуբ βот ևщαጳዘթυ ቡሴեւа ոтрокр уτеφе уፔոладуրуղ ቿοфօξеባθշሽ саλаλуφωсн ыւቤщела псωኖ ጆοжорсеτуд друц оքደአуκ пեቶ εйፋቾ ጯ еդጡскո. Θμևፀ վяնажопри τጃψխкруրэс ይуለаջሕл аጢ щեдιклιξ. Εш рωфоբυሙ зուшዕψе ςекуճаτув мι урсօላягιф υլиνዓ аቼևпс η. 0Kz4JLq. Dzień pierwszy - 28 lipca 2015. Rajbrot - Dobra. Dystans - 25 km. Suma podejść - 733m. Na szlaku: Rajbrot 330m, Łopusze Wschodnie 579m, Łopusze Zachodnie 651m, Rozdziele Dolne, Przełęcz Widoma, Góra Kamionna 801m, Góra Pasierbiecka 764m, Tymbark, Dobra 490m. "Wędrowanie necesse est" - trawestacja znanego powiedzenia jest mottem tej wędrówki. Jest ona o tyle odmienna od niemal wszystkich poprzednich, że nie ma konkretnego wielodniowego planu, a jest wielką improwizacją konstruowaną z dnia na dzień. Czyli: dzisiaj idę tam, a jutro się zobaczy". Na pierwszy dzień plan był prosty, - busem do Rajbrotu, stamtąd znaną i wielokrotnie przemierzaną trasą na Pasierbiecką Górę, dalej niebieskim do Tymbarku, a dalej bez szlaku asfaltem do Dobrej, gdzie mieszka kolega. Jako zadeklarowany śpioch, na szlak wyruszyłem około wpół do jedenastej. Piękna lipcowa pogoda zniewalała, ale też zachęcała do wędrówki. Przez Rajbrot przebiega niebieski szlak, którym mijając Orlika, ruszyłem pod górę w stronę Łopusza Wschodniego. Pożegnawszy piękną panoramę północną, zagłębiłem się w leśne ostępy. Na środku drogi natknąłem się na trzy grzyby, ale były to jedyne kapelusze jakie tego dnia i tego lata znalazłem. Drogę przez las znam doskonale, toteż po chwili zameldowałem się na szczycie Łopusza Wschodniego. Szczyt może nie jest wysoki, ale dostarcza kolejnych widoków na południe. Otwiera panoramę Pasma Łososińskiego i Limanowskiego, eksponując z prawej Górę Kamionną, w kierunku której zmierzam. Trud i wysiłek zmagania się z górą (he he...), postanawiam uczcić kawałkiem świetnej czekolady. Zarekomendował mi ją kolega i ani trochę nie rozminął się z prawdą. Czekolada była rewelacyjna! Kontemplując piękno mijanej okolicy, minąłem Łopusze Zachodnie i przez pola pełne zbóż, chaszcze słodkich czernic i nieco zdziczałe jabłoniowe sady, zszedłem do Rozdziela. Szybko przekroczyłem drogę asfaltową i wspiąłem się na Widomą, skąd spojrzałem na dopiero co odwiedzone Łopusza i odbiłem węższą dróżką w stronę pobliskiej Góry Kamionna. Któryż raz tu już byłem... By nie powtarzać starej marszruty przez Pasierbiec, na rozstajach utrzymałem się na szlaku niebieskim. Za Pasierbiecką Górą jego oznakowanie jest czytelniejsze dla nadchodzących z przeciwka, ale od czego jest się starym wędrowcem... Maszerując drogami leśnymi, polnymi i asfaltowymi, obok starej chaty doszedłem do Tymbarku, skąd regularną drogą asfaltową - o zgrozo - bez szlaku - dotarłem do kolegi w Dobrej, gdzie podjął mnie na pięknej, pachnącej wonnym drewnem, przytulnej werandzie. Dzień drugi - 29 lipca 2015. Dobra - Lubomierz-Rzeki. Dystans - 23 km. Suma podejść - 1238m. Na szlaku: Łopień 951m, Przełęcz Rydza-Śmigłego 696m, Mogielica 1170m, Przełęcz pod Krzystonowem 880m, Krzystonów, Jasień 1051m, Polany, Rzeki 770m. W nocy polało. Tak zresztą wynikało z prognoz, dlatego też chytry plan obejmował nocleg u kolegi ;-) Ale i tak chętnie do niego zaglądam. Na Łopień ruszyłem bez szlaku. Znam nieco te okolice, więc przez łąki doszedłem do lasu, od którego droga doprowadziła mnie do szlaku. Łopień minąłem z marszu, acz po drodze zdarzyło mi się żerować na borówkach, malinach i czernicach. Przełęcz Rydza Śmigłego śmignąłem bez zatrzymywania się i po raz kolejny zaliczyłem szczyt Mogielicy. Lubię Polanę Stumorgową. Z jej najwyższego punktu można podziwiać szerokie panoramy, co obecnie nieco straciło na znaczeniu z racji postawienia wieży widokowej na szczycie najwyższej góry Beskidu Wyspowego. Ale można tu także zabiwakować, czy tylko na chwilę się zatrzymać. Ja jednak wytrwale napierałem przez góry i doliny, by minąwszy Polanę Wały, przy Jasieniu na pięknej Polanie Skalne zajrzeć do koliby i powędrować dalej szlakiem. Od Jasienia lubię odcinek do Rzek. Niby idzie się przez las, ale co chwile otwiera się kolejna polana i co jedna to piękniejsza. Są całkiem puste, wręcz dziewicze, są zabudowane małym domkiem właściwie już w lesie, są i zamieszkałe, ale przytulne i malownicze, z nieodłącznym pierwiastkiem dzikości i surowości. Trzeba pilnować oznaczeń, które momentami gdzieś się zapodziewają, zwłaszcza na Polanie Przysłopek, gdzie za asfaltem trzeba trzymać się ścieżki biegnącej w prawo do drzewek przy łące, by tam odnaleźć oznaczenia szlaku. W Rzekach jakoś mocno ciągnęło chłodem. Wilgoć i chłód skłoniły mnie do poszukania miejsca pod namiot gdzieś wyżej, ale gdy trafiłem na podwórko nad główną drogą asfaltową, dostałem propozycję przespania się pod dachem za niewielką opłatą, z czego po chwili wahania skorzystałem. Dopadły mnie tam dwie młodziuteńkie szczebiotki, z których jedna koniecznie chciała wszystko wiedzieć, więc połowa mojego ekwipunku służyła za pomoc dydaktyczno - demonstracyjną, a do tego musiałem jeszcze opowiadać o swoich wędrówkach, co przy zainteresowaniu słuchaczy nader chętnie czynię. :-) Dziewczynki wcześnie poszły lulu, ja zaś wykonałem jednoosobową naradę sztabową nad mapą Gorców, zatwierdziłem plan, podłączyłem smyrfona do ładowarki, po czym wsunąłem się do przytulnego puchacza i smacznie zasnąłem. Dzień trzeci - 30 lipca 2015. Rzeki - Baza Namiotowa Gorc. Dystans - 17 km. Suma podejść - 1000m. Na szlaku: Rzeki 670m, Nowa Polana 841m, Głębieniec, Świnkówka, Gorc Kamieniecki 1133m, Baza Namiotowa Gorc1117m, Przysłop 1187m, Baza Namiotowa Gorc 1117m. W Rzekach bywał Papież Jan Paweł II za swoich młodszych lat, kiedy jako "Wujek" przemierzał górskie szlaki. Zatrzymał się właśnie w tym domu, w którym spałem i ja... Z przyjemnością obejrzałem zdjęcia i wysłuchałem wspomnień. Śniadanie wciągnąłem szybko i sprawnie. O jedenastej skoro świt ;-) byłem już na szlaku. Plan był niesprecyzowany: wejść na Gorc Kamieniecki, odwiedzić bacówkę w której niegdyś spałem, dojść do Bazy Namiotowej Gorc i stamtąd gdzieś dalej, może na Luboń. Minąwszy Świnkówkę, gdzie kontemplowałem piękne widoki, wyszedłem na łąkę, z której przeszedłem do bacówki. W wakacje miała powodzenie i chyba pełny stan, bo obok stały jeszcze dodatkowo dwa namioty. Przez piękną polanę powędrowałem zatem do Bazy. W bazie sympatyczne bazowe zaproponowały, bym został tam na noc. Właściwie nigdzie mi się nie spieszyło, a ta wędrówka miała być bardziej włóczęgą niż nabijaniem kilometrów, więc przystałem na taką propozycję. Miałem jednak trochę energii w nogach, więc postanowiłem zostawić plecak i przejść się jeszcze choć kawałek po okolicy. Akurat jedna z będących tam dziewczyn - Beata miała podobny plan, więc połączywszy siły, przeszliśmy kawałek w stronę Jaworzyny, gdzie wpół drogi jest piękna polana na Przysłopie i tam podziwialiśmy imponującą panoramę Tatr. Było już późne popołudnie, toteż tak niebo jak i oświetlone zachodzącym słońcem granie Tatr, połyskiwały mocnymi barwami zachodu. Z ostatnim światłem dnia powróciliśmy do Bazy, gdzie wkrótce przy ognisku rozbrzmiały dźwięki gitary i po gorczańskich halach spłynął w doliny rozśpiewany zew gór... Dzień czwarty - 31 lipca 2015. Baza Namiotowa Gorc. Nie uwierzycie. Zostałem w bazie na cały dzień. Bazowe - Basia i jej pomocniczka Kornelia tak mnie namawiały, że uległem... Totalny luz i obozowe życie. Pierwszy dzień mojego górskiego wędrowania, kiedy nie założyłem na grzbiet plecaka i nie przeszedłem choćby kilkunastu kilometrów. Wyspałem się jak zawsze do syta, wykonałem poranne ablucje i w bazowej kuchni przyrządziłem śniadanie. Wczorajsze towarzystwo już wyszło na szlaki, ostatni wędrowcy zbierali się do wymarszu. Ja zaś ...zostałem. Rozglądam się po bazie i po chwili wpadam na chytry plan. W namiocie bazowym wisi koszulka z nadrukiem bazy GORC, a przy niej wisi kartka z reklamowym hasłem: "Ona może być Twoja za jedyne 25 zł..." Po bazie krząta się młoda dziewczyna - Kornelia - młodsza bazowa, więc zaczynam realizować tenże plan. Proszę ją by usiadła sobie za stolikiem na którym wisi karteczka. Nieświadoma mojego podstępu siada, ustawiam jej pozę i po chwili zdjęcie gotowe. Dopiero po chwili pokazuję i tym samym wywołuję kontrowersje. Załoga bazy proponuje, by może dopisać przy kwocie jedno zero, ale nawet 250 w tym podstępnym kontekście to według mnie za mało :) Zdjęcie budzi ogólną radość, a ja zapowiadam jego publikację na blogu za wyraźną adnotacją, że chodzi oczywiście o żart sytuacyjny. Bo tak też jest w istocie. W bazie panuje bowiem wesoły i przyjacielski nastrój i prawdziwie górska atmosfera. Przyglądam się panelowi słonecznemu sprzężonemu z akumulatorem przez regulator, ale zestaw coś nie za bardzo działa, więc doprowadzam go do tymczasowej używalności z pominięciem regulatora. Potem biorę się za rąbanie drzewa, by energię przeznaczoną na wędrówkę, spożytkować na coś przydatnego. Co chwilę ktoś przychodzi do bazy. A to indywidualni piechurzy, a to wycieczka szkolna. Właśnie nadeszła czereda dzieciaków z opiekunami i okazuje się, że są ze szkoły do której uczęszczała Kornelia. Więc atmosfera staje się jeszcze przyjaźniejsza, woda na herbatę miętową bulgocze w kociołku i robi się rojno i gwarno. Nadchodzi pora obiadowa. Dowiaduję się, że będą racuchy bananowo-jagodowe, co poważnie napędza mój apetyt. Kornelia staje przy kuchni, a reszta towarzystwa znosi porąbane przeze mnie drwa. Zaiste, dzisiejsze danie było znakomite, ale trzeba będzie odpracować ten poczęstunek i rozprowadzić nieco energii. Kiedy inni bazowicze po uczcie oddają się słodkiemu lenistwu, ja ponownie przerabiam opasłe drewniane kloce na małe, mniejsze i najmniejsze drewienka. Nie jest to lekkie zajęcie, ale wolę budować krzepę niż gnuśnieć. Mniejsza siekierka przypomina mi indiański tomahawk. Niegdyś tą straszliwą bronią władałem swobodnie, toteż i teraz zabieram się do treningu. Powrót do dawnej świetności zajmuje chwilkę, po której toporek zatapia się w pniu po krótkim locie. Dzisiaj w bazie nie mam wrogów ;-) Kornelia chyba pozazdrościła mi machania ciężkim Fiskarsem i także postanowiła mieć przerąbane ;-) Udzieliłem jej krótkiego instruktażu, zlokalizowałem apteczkę pierwszej pomocy i donośnym głosem ostrzegłem ewentualne ofiary. ;-) Jednak moje obawy okazały się płonne, a młoda dama zdobyła kolejną sprawność bazową. Powoli nadchodził wieczór. W naradzie sztabowej ustaliliśmy, że wybieramy się na hale Gorca Kamienieckiego by obejrzeć zachód słońca. Do tego czasu do bazy zaczęli się schodzić wędrowcy, z których część podchwyciła nasz plan. O słusznej porze wyszliśmy w stronę szczytu Gorca i zeszliśmy na pobliską halę. Na niewielkim pagórku są ławki i stolik - znakomite miejsce do kontemplowania ostatnich chwil dnia. Słońce już chyliło się ku zachodowi, na bezchmurnym niebie dając ciepłą pomarańczową poświatę, malującą okolice w barwy soczystej i głębokiej palety żółci, pomarańczu z niewielką domieszką różowiejącej czerwieni. Na koniec dnia zdążali do bazy ostatni wędrowcy. Przywitaliśmy ich na naszym punkcie obserwacyjnym i zaprosili do obejrzenia malowniczego spektaklu. Trzech gentelmenów okazało się nie tylko amatorami teatru natury, ale okazali się nadzwyczaj obficie wyposażeni w wielość dóbr kulinarnych, jak i tych, które doskonale wzmacniają więzy towarzyskie. Na stoliku momentalnie pojawiły się kabanosy, ogóreczki, grzybki, a gustowne szklaneczki olśniewająco mieniły się wodą ognistą, połyskującą w promieniach właśnie zachodzącego słońca. Tak wyśmienitej uczty zaprawionej kunsztem wieczornych gości, dawno nie widziałem. Z jednej strony zachodzące słońce, z drugiej wschodzący księżyc budowały magię miejsca i chwili. Czegoś takiego nie sposób doświadczyć w zadymionych knajpach mrocznych dolin. Góry i ludzie gór potrafią niemal z niczego stworzyć to, co między ziemią a niebem jest kwintesencją przygody wśród przyrody. I niczego nie mamy tu ani za mało, ani w nadmiarze, choć raz jest mniej, a raz więcej... Przed zapadnięciem gęstego zmroku zrobiliśmy porządek i wróciliśmy do bazy. W bazie zaś zapłonęło ognisko, zabrzmiały dźwięki gitary, po hali niósł się śpiew z dominującą nutą radości, wesela i w harmonii dobrego towarzystwa. Ludzi tej nocy było do oporu, wszystkie namioty bazowe miały pełne obłożenie, moja trumienka zresztą też, a kolega Tadeusz - nasz rewelacyjny barista, spał pod chmurką, a dokładniej pod świerkiem. :) Pozostanie w bazie na cały dzień i na noc, było zatem doskonałym posunięciem. :) Dzień piąty - 1 sierpnia 2015. Baza Namiotowa Gorc - Baza Namiotowa Lubań. Dystans - 18 km. Suma podejść - 790m. Na szlaku: Mraźnica1180, Gorc Młyniecki, Młynne, Ochotnica Dolna 489m, Lubań 1225m, Baza Namiotowa Lubań 1211m. Włóczęga ma to do siebie, że jest wielką improwizacją i nie musi trzymać się szlaku. Co więcej, jak pokazuje przykład dnia poprzedniego, włóczęga nie musi polegać na włóczeniu się ;-) Lenistwo stacjonarne też dopuszczam. Po nadprogramowym bazowaniu, przyszedł wreszcie czas na wyruszenie w drogę. Od Tadeusza dowiedziałem się o świetnej ścieżce poza szlakiem, przechodzącej obok posadowionej nieco na uboczu bacówki. Po śniadaniu większość wczorajszych piechurów wyszła na szlaki, a trzon bazy oddawał się przenajróżniejszym przyjemnościom. Ci zaś, którzy wyruszali do bazy na Lubaniu, mieli jeszcze czas do wyjścia. Powoli zwinąłem swój majdan, pożegnałem się z przemiłą obsługą bazy z przyległościami ;-) po czym lekko dociążony plecakiem, ruszyłem w stronę Gorca Młynieckiego. Gorczańskie krajobrazy są niezwykle urzekające. Wielość grzbietów i masywów poprzecinanych dolinami obsypanymi wioskami i osadami uzupełniają dalsze formacje Beskidów i królujących na południu Tatr. Łagodność Gorców sprzyja budowaniu bacówek, jako że spora część tych gór leży poza obszarem Parku Narodowego. Owce na halach widać już coraz rzadziej, ale bacówki pozostały, służąc wędrowcom za znakomite schronienie. Po kontemplacji przepięknych widoków w znakomitej pogodzie, schodzącą w dół zbocza krętą stokówką począłem i ja schodzić w dół. Kopy słomy to widok rzadki już na polach z racji coraz powszechniejszej mechanizacji. Jednak nie wszędzie wielki kombajn jest w stanie dojechać, przez co położone wyżej pochyłe poletka bronią się skutecznie przed postępem cywilizacyjnym. Tu wciąż tradycyjne narzędzia takie jak kosa są jeszcze w użyciu. Dzięki temu, krajobraz gór ma wciąż ponadczasowy wygląd. Świetnie się idzie bez szlaku. Można pójść gdziekolwiek oczy poniosą, choć tym razem cel jest określony. Dochodzę do wsi Młynne, odnajduję znany mi szlak niebieski i podążam nim do Ochotnicy Dolnej. Pod knajpką zatrzymuję się na drugie śniadanie i ruszam dalej. Na opłotkach spotykam koleżanki z bazy na Gorcu, które wyszły znacznie wcześniej i schodziły szlakiem, czyli krótszą trasą. Kasia i Aga są obładowane, zwłaszcza Kasia w żaden sposób nie hołduje doktrynie Fast & Light. Jej plecak z podopinanymi dodatkami wygląda jak bagaż zawodowego szerpy. Przez chwilę dotrzymuję im towarzystwa, jednak tempo dziewczyn wybija mnie z rytmu wędrówki. Proponują, bym szedł przodem, na co chętnie przystaję i napieram swoim tempem pod górę. Po dojściu do czerwonego szlaku (GSB) na grzbiecie, zatrzymuję się, by poczekać na dziewczyny. Nadchodzą po dobrych dwudziestu minutach, ale widać, że bagaż daje im w kość. Kasi pożyczam swoje kijki - odda mi na Lubaniu. Znowu przez krótki odcinek wędrujemy razem, ale ich częste odpoczynki mi nie sprzyjają, więc daję na Lubań jako forpoczta. Po drodze chłonę przepiękne widoki, coraz szerzej roztaczające się na okolice w miarę zdobywania wysokości. Na szczycie Lubania zauważam zaawansowane przygotowania do postawienia wieży widokowej. Fundamenty już zalana, a wokoło widać rozmach prac. Przy krzyżu papieskim co i rusz ktoś kontempluje południowy horyzont, ja sam także pasę oczy cudnym widokiem. Nieco poniżej rozłożyła się baza namiotowa. Gdy tam dochodzę, Święto Naleśnika trwa w najlepsze, a drużyn uczestniczących w konkursie jest naprawdę sporo. Widać ogromne zapasy, z których mogę skorzystać, co skwapliwie czynię. Wcinam kilka naleśników, choć muszę się dzielić patelnią i miejscem na piecu z innymi smakoszami. Przysłuchuję się nawoływaniom zachwalającym coraz to kolejne wersje naleśnika, nierzadko bardzo wymyślne, ale zawsze niesamowicie wesołe. Miasteczko namiotowe rozrosło się dzisiaj na maksa - w bazie komplet w namiotach bazowych i gęsto od namiotów gości przybyłych na Lubań. Korzystam ze sporego audytorium i robię prezentację testowanego właśnie ultralekkiego śpiwora puchowego od Małachowskiego. A wieczorem tradycyjne śpiewy przy ognisku i wesołe imprezowanie. Dzień szósty - 2 sierpnia 2015. Baza Namiotowa Lubań - Tylmanowa. Dystans - 7 km. Na szlaku: Baza Namiotowa Lubań 1211m, Pasterski Wierch 1100m, Makowica 857m, Tylmanowa 392m. smacznie chrapią, a ja zrywam się naprawdę skoro świt, bo dzisiaj umówiłem się z koleżanką na wędrówkę do Urbanka. Muszę więc zejść z Lubania, dotrzeć do Tylmanowej i jakoś połapać okazje do domu. Po wyjściu z bazy staję pod szlakowskazem i chwilę podążam za znakami zielonymi i czerwonymi. Jednak niebawem czerwone znaki opuszczam i kieruję się nieco w lewo i w dół. Zatrzymuję się jeszcze by nazbierać jagód na pierogi. Słoiczek jest mały, ale i tak dwadzieścia minut mi to zabiera. Górna część szlaku jest bardzo widokowa. Czas goni, ale nie sposób nie rozejrzeć się szeroko i choć przez krótką chwilę ogarnąć horyzont. Na szczęście czas mam dobry, więc dodatkowa zwłoka mieści się w chronometrażu. W dolnych partiach stoku oznakowanie jest niezbyt czytelne, ale się nie przejmuję. Jest dróżka, więc i tak zejdę w dół do wsi, co też po niedługiej chwili następuje. Dochodzę jeszcze do wiaty przystankowej i składam kijki. To nieomylny znak, że niespełna tygodniowa włóczęga właśnie została zakończona. Teraz tylko kilka przesiadek i na czas dojeżdżam do domu. Po szybkim przepaku z koleżanką wyruszam na kolejne kilkanaście kilometrów wędrowania. A Beskid Wyspowy i Gorce czekają na kolejną włóczęgę... Całość zdjęć na mojej Pikasie -
Rozwiązaniem tej krzyżówki jest 8 długie litery i zaczyna się od litery K Poniżej znajdziesz poprawną odpowiedź na krzyżówkę włóczęga bez domu i bez pracy, jeśli potrzebujesz dodatkowej pomocy w zakończeniu krzyżówki, kontynuuj nawigację i wypróbuj naszą funkcję wyszukiwania. Hasło do krzyżówki "Włóczęga bez domu i bez pracy" Poniedziałek, 24 Sierpnia 2020 KLOSZARD Wyszukaj krzyżówkę znasz odpowiedź? podobne krzyżówki Kloszard Bezdomny żebrak, włóczęga inne krzyżówka Włóczęga Gwarowo ulicznik włóczęga Gwarowo włóczęga Włóczęga gwarowo Potocznie włóczęga W literaturze hiszp.: włóczęga, oszust Włóczęga ze sztuki "czekając na godota", Bezdomny żebrak, włóczęga Człowiek wałęsający się, włóczęga Dżip albo włóczęga Lubi się wałęsać, włóczęga Obieżyświat, włóczęga Samochód wojskowy lub włóczęga Tramp, włóczęga Włóczęga lub samochód wojskowy Włóczęga na kołach Włóczęga, łazęga Włóczęga, obieżyświat Włóczęga, tramp Włóczęga, wagabunda trendująca krzyżówki P16 „tłumik prądu 20a planowe przerzedzanie lasu C2 furia w szałasie F16 bibuła pełna zmarszczek M1 spleciony okrąg K1 wsad do moździerza 22d charytatywnie działająca protestantka 12a ukryty w gnacie Plakat zapraszaiacy na koncert 16a policjanci z psem na ulicy Powoduje rozszerzanie się metali Stalowa płytka w tradycyjnej maszynce do golenia Szlafroczek bardziej po polsku N20 wypatrywany z bocianiego gniazda 14a rzadki – to fastryga
Michelle Go jechała do pracy. Była powszechnie lubiana, pracowała jako doradca finansowy, czasem udzielała się jako wolontariuszka. Miała pecha, bo w metrze zaczepił ją chory psychicznie włóczęga i postanowił bez żadnego powodu pozbawić ją życia. Wepchnął ją pod nadjeżdżający na nowojorską stację Times Square pociąg. 40-latka zginęła na miejscu, a od tej pory nowojorczycy nie potrafią spać spokojnie. 28-letnia Stephanie Martinez metrem podróżuje ze swoimi synami, starszym, 7-letnim i młodszym, który jeszcze jeździ w wózku. "To przerażające, bo nigdy nie wiesz, kto może stanąć za twoimi plecami" - mówi w rozmowie z "New York Post" i przyznaje, że na peronie trzyma dzieci blisko siebie i wciąż się rozgląda. Pracująca jako pomoc domowa Matilda Oteng wyznała z kolei, że teraz strach przed korzystaniem z metra tak ją paraliżuje, że rozważa odejście z pracy. „Nigdy nie wiesz, obok kogo stoisz. Kiedy ta kobieta została zepchnięta, powiedziałam mężowi, że może powinnam zostać w domu, nie pracować. Wychodzenie na zewnątrz nie jest bezpieczne". CZYTAJ TAKŻE: Makabra. Leżał martwy w swoim domu, a wokół niego pełzało ponad 100 WĘŻY! Awaria w metrze. Pociągi nie kursują Burmistrz Nowego Jorku Eric Adams obiecał jak najszybciej zająć się przestępczością w metrze, przyznając, że nie on sam też nie czuje się bezpiecznie jadąc pociągiem. By zapewnić większe bezpieczeństwo, na terenie stacji metra ma się pojawiać więcej patroli policji, mają też częściej kontrolować perony. Ale, jak twierdzi jeden z rozmówców "NYPost", to wciąż za mało. „Nawet jeśli umieścimy w metrze 500 gliniarzy w godzinach szczytu, gdy jeździ około 5000 wagonów metra, to na 10 proc. wagonów przypadnie jeden policjant. To śmieszne" - wylicza. CZYTAJ TAKŻE: Przez 40 lat był zmuszany do pracy i trzymany w zimnej szopie. "Pies miał lepiej niż on" Sonda Czy boisz się jeździć metrem? Tak Nie Nigdy nie jechałem metrem
Dzięki podróżom przekonujesz się, ile jesteś wart – mówi Grzegorz Kapla, dziennikarz, podróżnik, pisarz, reporterAutor kryminału „Bezdech” zdradza, gdzie serwują najlepszą kawę na świecie, czym różni się turysta od podróżnika i dlaczego w Warszawie drzewa są bardziej zielone niż gdziekolwiek na Kapla: Chcesz zapytać, czy dziś biegałem?Agnieszka Michalak: Ej, to ja zaczynam wywiad. Skąd wiesz, że właśnie o to chciałam spytać?Przeczytałem w twoim notesie. Kiedy piszesz o aferach – a ja pisałem o nich, gdy mieszkałem jeszcze w Świnoujściu – szybkie czytanie tekstu do góry nogami jest kluczową umiejętnością. Robisz wywiad z jakąś szychą, on ma na biurku stos papierów, czasem bardzo ważnych, nie chciałby, żeby ktokolwiek znał ich treść, udajesz, że pytasz o coś, co jest mu na rękę i czytasz. Zapamiętujesz sygnatury i daty. Potem wysyłasz mu zapytania w sprawie pisma takiego a takiego, a on nie wie, kto ci to ujawnił, gdzie ma przeciek…To biegałeś dziś czy nie?Oczywiście, staram się biegać codziennie – takie uzależnienie, bez drugiego dna. Dziś biegło się całkiem nieźle, bo było 18 stopni, a nie – jak wczoraj trasą biegniesz?Zależy czy spałem, czy nie, bo od początku epidemii moja bezsenność nieco się pogłębiła i porządne spanie bywa luksusem. Zwykle biegam godzinę. Wokół Starego Miasta w Warszawie, potem nad Wisłą, dalej przecinam któryś z mostów, bo po praskiej stronie wciąż jeszcze rośnie prawdziwy las. Na koniec próbuję wbiec po schodach na górkę maryjną. Kiedyś umierałem w połowie pierwszej próby, dziś znowu biegnę pięć mam budowy biegacza i nigdy nie osiągnę w tym sporcie sukcesu, ale ci, którzy walczą wbrew ograniczeniom imponują mi bardziej od tych, co zdobywają medale. Machamy sobie w trasie i wiem, że oni też mi kibicują. Lubię ten czas dnia, słucham TOK FM lub Trójki. Mądrzy ludzie o czymś dyskutują, a ja potem to komentuję na blogu „Kapla w drodze”.Wspomniałeś o twoim mieście, Świnoujściu. Opowiedz o swojej pierwszej poważnej podróży relacji Świnoujście – Warszawa?Raczej już Warszawa–Świnoujście. Bal szkolny mojej córki. To było naprawdę ważne, fryzjer, te sprawy. Powiedziałem, że będę. Spóźniłem się dwadzieścia minut, bo zapomniałem, że nie mogę przepłynąć w śródmieściu promem na rejestracjach innych niż to było?Dawno, nie pamiętam. Przecież wiesz, że nie używam kalendarza ani też, że nie masz żadnego numeru w telefonie i do nikogo nie dzwonisz, czekasz na telefony od tak. Nie mam książki teleadresowej w komórce i wolę do nikogo nie dzwonić, ale zawsze odbieram, albo oddzwaniam. Boję się też listów poleconych, które kiedyś oznaczały tylko już siwe włosy, kiedy opuszczałeś Świnoujście?Jasne. Kiedy piszesz o aferach, trzeba się spodziewać kłopotów, bo źli ludzie nie poddają się bez walki. Procesy o naruszenie interesów różnych ważnych osobistości, między innymi głowy państwa, trwały przed różnymi instancjami pięć lat. Żadnego nie przegrałem, ale miałem dość takiego życia. Rzuciłem to wszystko, wyjechałem w Karkonosze i zostałem przewodnikiem górskim. Pomyślałam, że czas na życie, które będzie całkowicie odmienne od tego, które wiodłem dotychczas. Z tamtego etapu zachowałem tylko umiejętność pisania, robienia zdjęć i zamiłowanie do był dobry czas. Mieszkałem w tych górach, chodziłem po nich z turystami, miałem prawdziwą męską przyjaźń. To nie są wysokie góry, ale potrafią dać w dupę. No i może nawet spotkałem miłość… Pomyślałem, że jeśli popracujemy w Warszawie, zarobimy na dom w górach. I nie będzie trzeba już mieszkać na staromiejskim poddaszu, ale w chacie, w której pachnie świerkowym drewnem i z której widać siwe szczyty. Ten plan powiódł się połowicznie. Moja ówczesna dziewczyna ma ten dom z kimś do stolicy przyjechałeś?Tak, na zaproszenie Joanny Rachoń z redakcji „MaleMan”, dla której robiłem wcześniej jakieś materiały, wywiady. Zacząłem pracę redaktora i miesięcznie zarabiałem tyle, ile wcześniej przez rok będąc freelancerem. Zresztą odkąd przestałem się utrzymać z malowania wysokich konstrukcji – kominów, latarń morskich czy mycia szyb w wieżowcach – żyłem z robić magazyny, to zupełnie inny rodzaj dziennikarstwa, niż pisanie do dzienników. Dziennik to głównie adrenalina, litry kawy i kilka paczek papierosów dziennie. Nie ma nic wspólnego ze sztuką. A tworzenie magazynu daje szansę, żeby po swojemu opowiedzieć świat innym ludziom, żeby podzielić się dobrymi historiami. To nie jest łatwe, bo dziś redaktorzy magazynów muszą iść na setki kompromisów, w tym reklamowych. To wymusza w jakimś sensie zakres tematyczny. Poza tym ludzie kupują kolorową prasę dlatego, że widzą na okładkach sławne osobistości. Na szczęście jeśli się tylko chce, można wciąż znaleźć sporo przestrzeni, żeby powiedzieć o świecie, w taki sposób, w jaki chcesz to zrobić. To wielki przywilej i dają ci podróże?Dzięki nim przekonujesz się, ile jesteś masz na myśli?Czy umiesz pokonać lęk przed samotnością, brakiem wygód, niebezpieczeństwem, wysiłkiem fizycznym. Kiedyś nie miałem takiego lęku, ale jestem w takim miejscu w życiu, że czas brać to pod uwagę. Podczas ostatniego wyjazdu – Kambodża, Wietnam, Laos, Tajlandia – brałem pod uwagę ewentualność, że mogę nie dać lata temu dałeś radę na pustyni…To zupełnie inna okoliczność. Przez pustynie jechałem z drużyną Poland National Team w rajdach cross country, naszą dakarową reprezentacją. To było zadanie drużynowe. Nie siedziałem w samochodzie sam, kiedy się zakopaliśmy to we dwóch z Mateuszem Szelcem, który prowadził w najtrudniejszym terenie. Mieliśmy telefon satelitarny, którego wprawdzie nigdy nie użyliśmy, ale nie było powodu do obaw. Zawsze ktoś by nas wyrwał z najgorszej kabały. Życie z kimś jest dużo łatwiejsze niż w pojedynkę. Dziś w podróże jeżdżę swoją pierwszą wyprawę?Prapierwszą odbyłem do NRD z ojcem. Wtedy można było przekroczyć tylko granicę z Niemcami. Przywiozłem pluszowego szopa pracza naturalnej wielkości. Pojechaliśmy pociągiem, bo samochodem byłby jeszcze większy kłopot z celnikami. A pierwsza podróż, w której poczułem się podróżnikiem a nie turystą, odbyła się różni się jeden od drugiego?Turysta to człowiek, którym w drodze ktoś się opiekuje. Podróżnik musi o wszystko zadbać sam. A, są jeszcze włóczędzy – to ci, którzy nie mają właściwie dokąd wrócić. Wciąż są w drodze. I ja siebie tak traktuję. Nie mam na końcu drogi domu jak pan Phileas Fogg, który po 80 dniach dookoła świata wie, że musi wejść po schodach i tam jest koniec jego podróży. Ja nie wiem, gdzie kończy się moja droga. Nie mam takiego miejsca, do którego mogę się odwołać mentalnie w jakiejś dramatycznej co z poczuciem bezpieczeństwa? Dużo podróżujesz – nie paraliżuje Cię jego brak?Poczucie bezpieczeństwa straciłem w wieku 14 lat, kiedy wyjechałem z rodzinnego domu, żeby zostać marynarzem. To była męska szkoła przetrwania, test charakteru. Nieustannie dostawało się w piernicz od starszych kolegów. Po takim doświadczeniu fali trudno odbudować poczucie bezpieczeństwa. Ale czy to mnie paraliżuje? Pewnie tak. To latami się odkłada i pokłosiem jest chociażby bezsenność. Podczas snu traci się kontrolę – jeśli żyjesz w permanentnym poczuciu braku stabilizacji, to przynajmniej chcesz mieć kontrolę wzrokowo-słuchową. A podczas snu jej nie masz, więc się przed nim instynktownie bronisz. Ale ten strach nie paraliżuje mnie na tyle, żebym zaprzestał poznawać zatem do pierwszej wyprawy, którą odbyłeś jako zaczęło się od przyjaźni. W połowie lat 90. w Polsce został uruchomiony program, dzięki któremu miała się podnieść w narodzie znajomość języka angielskiego. W ramach tego projektu do Świnoujścia – za te nasze marne pieniądze, za które nic nie można było kupić – zjechał nauczyciel angielskiego. Nowozelandczyk Jan Bordgdorf. Przyjeżdżał do wybranego kraju, żeby mieszkać w nim przez pół roku i uczyć. Zaprzyjaźniliśmy i dzięki niemu pozbywałem się wschodnioeuropejskiego sześciu miesiącach Jan wyjechał do Kairu. Tam w British International School uczył bogate dzieci z rodziny Husajna. Mieszkał na wyspie Gezira, w bardzo luksusowej dzielnicy, w kilkupokojowym apartamencie. Pojechałem do niego – kiedy piliśmy alkohol i spadały nam z parapetów doniczki z kwiatami nie musieliśmy sami ich sprzątać. Była od tego ekipa porządkowa. Któregoś dnia wręczył mi przewodnik Lonely Planet, zawiózł na dworzec, wsadził do autobusu jadącego do Marsa Matruh i powiedział: „Oaza Siwa to miejsce, do którego musisz dotrzeć”. I tak z turysty stałem się jazdę tym autobusem?Pewnie. Mężczyźni siedzieli po jednej stronie, kobiety po drugiej. Jechaliśmy przez pustynię – byłem wtedy po raz pierwszy na Saharze. W rudej mgle było widać, że coś lśni w oddali. Kiedy autobus podjechał bliżej, okazało się, że przy drodze stoi facet ze strzelbą. Kierowca nawet się nie zatrzymał. Do dziś mam dreszcze, kiedy pomyślę o Siwa – oazie zamieszkałej przez ludzi – albinosów. To jedno z najważniejszych miejsc w moim odbyłeś dziesiątki podróży. Relacjonowałeś je w reportażach „Gruzja. W drodze na Kazbek i z powrotem”, „Duchy we śnie, duchy na jawie” – o mieszkańcach Papui Nowej Gwinei, którzy żyją na granicy wolności i niewoli, chrześcijaństwa i animizmu, a granica ta „przebiega w poprzek ich serc”. I moja ulubiona „W końcu i ty zapłaczesz. Z Baku do stóp Araratu”, w której piszesz: Czekamy. I znowu cisza. Panna czyta książkę, ja spisuję notatki z podróży. Kiedyś powstanie z nich książka o granicy między Europą a Azją. Właśnie tu jestem. Za plecami mam starą, kolchidzką, grecko-chrześcijańską kulturę opartą na mitach i świętych księgach żydów i chrześcijan. Pijemy wino, jemy mięso, podrywamy dziewczyny…” Wracasz pamięcią do tych miejsc? Co stamtąd w tobie zostało?Ledwo pamiętam, co kiedyś pisałem. Ale kiedy to przeczytałaś, nagle stanęła mi przed oczami tamta scena. Jednak dobrze to wszystko spisać – papier nie zapomina. Stawiasz trudne pytania. Z tych podróży już nic we mnie nie zostało, bo one są już opisane, nazwane. W głowie za to kotłują się te, których nie opowiedziałem. Do nich wracam myślami przede książkę o Chinach…No tak – ale kiedy piszę reportaż o danym miejscu, to tak jakbym tę podróż przeżywał kolejny raz. Kiedy zaczęła się pandemia, pomyślałem, że czas skończyć opowieść o Państwie Środka, której zresztą połowę miałem już jednak głównie opowieść nie o kraju, a o człowieku, który nie potrafi się z nikim porozumieć. Czułem się tak, kiedy tam wylądowałem. Nie mówiłem w ichnim języku, nie znałem ideogramów, nie umiałem niczego przeczytać. A poza Pekinem, Szanghajem czy Hongkongiem niewielu mówi tam po angielsku. Chiny blokują strony Googla, Wikipedii, FB, nie masz dostępu do nawigacji. Nie masz kontaktu ze swoim jest właśnie o tym, jak poradzić sobie z samotnością. Chiny są świetnym poligonem. Musisz nauczyć się pozawerbalnej komunikacji. Możesz kupić zeszyt i kiedy idziesz na obiad, możesz narysować w nim kota, potem go przekreślić i pokazać kucharzowi. Wtedy jest szansa, że dostaniesz do zjedzenia kurczaka. Kiedy zatykasz nos, wiedzą, że szukasz toalety. Chociaż gestykulacje wbrew pozorom nie są łatwe – bo Chińczycy są dobrze wychowani i powściągliwi, nie machają rękoma, nie ocierają się o siebie w tłumie, noszą maski – jeszcze wtedy głównie z powodu zanieczyszczenia. Byłem tam w trudnym czasie, bo w okresie Nowego Roku. Wtedy wszyscy podróżują i nie sposób zarezerwować żadnych za to było kolorowo…Nawet nie wiesz, jak bardzo. Po kilku tygodniach na prowincji – na Nowy Rok wylądowałem w Hongkongu i okazało się, że muszę mieszkać na 4 metrach kwadratowych w 16 osób, a każde z łóżek kosztuje 200 euro za noc. Cała ta podróż wyniosła mnie mniej niż tydzień tam. Ale Hongkong jest miastem ze snu, jest Hollywoodem Dalekiego Wschodu. Kiedy jako mały karateka oglądasz „Wejście smoka”, patrzysz na scenę, w której Bruce płynie łodzią, a za plecami ma Wzgórze Wiktorii. Mijają lata, jesteś dokładnie w tym samym miejscu i masz dreszcze. No i Bruce też tam jest. Jego spiżowy pomnik patrzy ci prosto w oczy. Zresztą na promenadzie Tsim Sha Tsui widzisz też odciśnięte dłonie Jackie Chana czy Jeta że w głowie tlą Ci się nieopowiedziane historie…Najfajniejszą z nich jest opowieść o Ameryce Południowej. Byłem tam – od Meksyku po Ziemię Ognistą – kilkanaście razy, w sumie ze dwa lata. Najpierw włóczyłem się sam po kilka tygodni albo miesięcy, potem wracałem z okazji rajdu Atakamy, Rajdu Dakar, wyjazdów prasowych, czy po prostu, żeby tam przeżyć najbardziej utkwiło ci w pamięci?Hm… kiedy jesteś na południu Afryki w powietrzu czai się agresja. No dobrze, może z wyjątkiem Mozambiku, który jest krajem ludzi niezwykle życzliwych, wyluzowanych. Rozwarstwienie społeczne nie jest tam szczególnie widoczne – wszyscy są biedni. W RPA widzisz z jednej strony ludzi obłędnie bogatych, z drugiej skrajną biedę, a między tymi grupami – przepaść. I tam właśnie czujesz w nozdrzach jakąś złość, gniew. Tymczasem w Ameryce Południowej w powietrzu wisi po prostu seksualność. Nie pytaj, co to oznacza. To się czuje i co Cię tam najbardziej zaskoczyło?Mrówkojad. Nie dziw się, na pewno takiego nie widziałaś (śmiech). W niewielkim górniczym mieście Santa Elena de Uairén w barze „Pod szalonym koniem” czy jakoś tak, żyje sobie taki mrówkojad, który zabawia gości. Kiedy ktoś daje mu palec, potrafi go wciągnąć strasznie mocno. A że nie ma zębów, nie może go odgryźć. Cały bar umiera ze kuchnia? Arenas, tamales, chicha czy queso blanco?Żebyś mnie zabiła, nie pamiętam nazw wielu potraw, które na świecie jadłem, choć kuchnia bywa przygodą. Czasem przyjemną, jak kawa z koglem moglem w Wietnamie, wyrazisty smak wina Casillero del Diablo w Chile, psie mięso z okazji świąt w jakimś indonezyjskim China Town. A w Hondurasie przedstawiciele unikalnej kultury Garifuna wypływają na ocean łodziami, by rękoma łowić żółwie. Żółwia nie można zabić zanim otworzy się łomem jego skorupę. Wiesz, w podróży wiele elementów życia definiuje się na nowo. Jedzenie należy do tej grupy – nie wszyscy przecież zajadają się genetycznie modyfikowaną soją i guacamole, przez które giną ostatnie dzikie lasy. Odkąd Europa pokochała awokado, karczuje się afrykańskie lasy, by je sadzić. Tak jak wcześniej dżungla Borneo zniknęła, żeby dać przestrzeń pod uprawę palmy olejowej, z której robimy trzy lata temu po raz pierwszy wspomniałeś, że pracujesz nad kryminałem, byłam przekonana, że akcję osadzisz gdzieś w świecie. Chociażby w takim Hondurasie. Tymczasem „Bezdech” dzieje się w Warszawie. Dlaczego?Bo jestem przede wszystkim reporterem i najłatwiej opowiedzieć mi o tym, co widzę. Uważam, że w powieści musi zadziałać zasada prawdopodobieństwa, więc do fiction używam tych samych narzędzi, co w przypadku reportażu. Czasem osadzam akcję np. na Borneo, które znam, ale podczas rewolucji, która naprawdę się tam odbyła w latach sześćdziesiątych. W moich kryminałach tło historyczno-obyczajowe zawsze jest odbiciem końcu w Warszawie drzewa są bardziej zielone niż gdzieś indziej, bo zamiast wody piją krew…Po raz pierwszy przyjechałem do Warszawy, by zobaczyć film „Misja” w Kinie Skarpa, o którym radio mówiło, że ma salę z najlepszym nagłośnieniem w kraju. Przyjechałem i siedziałem obok Andrzeja Łapickiego. Więc Warszawa była dla mnie miastem z bajki. A za drugim razem znalazłem się tu po to, by napisać reportaż o ludziach, którzy wyjechali z wielkich miast na wieś i robią ciekawe rzeczy. Tak poznałem panią Magdę Kępińską, która prowadziła artystyczne warsztaty dla dzieci. U niej poznałem pewnego malarza i on mi powiedział o tych do dziś tak patrzę na Warszawę, która jest wielkim cmentarzem i wielkim zobowiązaniem dwóch kultur: żydowskiej i polskiej. Chociaż nie wiem, czy dwóch – one przecież w ciągu tysiąca lat zdążyły tak zrosnąć się ze sobą, że stworzyły jedność – w 1861 roku w czasie, kiedy Rosjanie strzelali do manifestantów na Placu Zamkowym, żydowski gimnazjalista Michał Landy bierze krzyż z rąk zabitego księdza i idzie na czele tego pochodu. Sam też ginie. Dla całych pokoleń Warszawa to miejsce warte największych poświęceń. Dlatego to i dla mnie szczególne opowieści o stolicy ubierasz w formę kryminałów?Kiedy żyjesz z pisania, wiesz, że nie chodzi o to, ile napiszesz, a o to, ile sprzedasz. Jakkolwiek brutalnie to brzmi. Dziś ludzie wolą kryminały niż opowieści obyczajowe. Chciałem sprawdzić, czy potrafię zbudować napięcie. Kiedyś pani w kiosku Ruchu poleciła mi książkę Remigiusza Mroza. Tak ją polecała, że nie mogłem odmówić. Okazało się, że pan Remigiusz potrafi opowiadać w tak cudownie bezczelny sposób, że zasada prawdopodobieństwa go nie przytłacza. To było tak dobre, że pomyślałam wtedy, że i ja spróbuję. „Bezdech” powstał w 32 dni. Drugi kryminał pisałem pół roku. A trzeci, „Bezmiar” kosztował mnie naprawdę dużo że pracujesz teraz nad opowiadaniem i skończyłeś kolejny kryminał…Skarpa Warszawska organizuje ciekawy projekt, w ramach którego kilku autorów kryminałów pisze opowiadania o najcenniejszych obiektach z Muzeum Narodowego. Ja pracuję nad opowieścią o czternastowiecznej rzeźbie Zbawiciela z… wydrążoną głową. Pojawia się po raz pierwszy w 1351 roku w źródłach pisanych jako wyposażenie Kościoła Bożego Ciała we Wrocławiu. Dziwna historia, bo herbem Wrocławia jest głowa Jana Chrzciciela. W tym czasie na Śląsku templariusze mają swoją komandorię, a wielki mistrz templariuszy został spalony na stosie, bo czcił bafometa, czyli głowę Jana Chrzciciela. Co to ma wspólnego ze współczesnym zabójstwem osób badających rzeźbę z Muzeum Narodowego? co do kryminału, „Bezsen” znowu będzie przede wszystkim o to? Skoro nie możemy jej tak łatwo oswoić w rzeczywistości, to chociaż oswajajmy ją w literaturze. Opowieść dzieje się dwutorowo, w stanie wojennym i jednocześnie podczas epidemii koronawirusa. To dobry kontrapunkt. Rzecz dzieje się podczas wyborów. Okazuje się, że jeden z kandydatów na prezydenta jest zamieszany w tajemnicze morderstwo, które z kolei ma związek z odnalezieniem pewnej każdym razem, kiedy się widzimy przychodzisz na spotkanie z jakąś książką. Co obecnie czytasz?Zaraz zaczynam nową książkę Joanny Jax. Dzieje się w 1920 roku w Warszawie. Główny bohater jest komunistą, chce internacjonalnej wspólnoty oraz likwidacji państw narodowych. Zakochuje się w dziewczynie, która pochodzi z konserwatywnej rodziny i jest narodową jak motyw z szekspirowskiego „Romea i Julii”.Raczej odniósłbym ten wątek do obecnej sytuacji w Polsce. Powiem ci więcej, kiedy przeczytam. Wiesz, kolejna lektura to trochę tak jakbym się udawał w kolejną podróż tylko bez non stop w jesteśmy w tej samej drodze, bez powrotu. Możemy iść bezmyślnie i marnować czas, ale możemy też pozwolić sobie na zachwyt nad światem. Nie trzeba zaraz lecieć do Papui. Trzeba tylko podejść dość blisko, żeby zacząć widzieć. Tysiące ludzi mijają codziennie tablicę z opisem czynu Michała Landego i przegapiają jedną z najlepszych opowieści Starego Miasta.
włóczęga bez domu i pracy